Gry miejskie na Bronowicach

W ramach konkursu “Dzielnice Kultury” na terenie Bronowic przeprowadziliśmy dwie gry miejskie:

Gospodarze Bronowic

„Gospodarzy Bronowic” to spacer po Bronowicach z mapą w ręku i poznawanie historii najbardziej przedsiębiorczych Lublinian z przełomu XIX i XX stulecia. Gra polecana przede wszystkim rodzinom z dziećmi ze względu na niski poziom trudności i niespieszne tempo odszukiwania kolejnych miejsc na pięknej mapie. Spora dawka wiedzy historycznej gwarantowana.

Lubelski Foksal

Bronowice, rok 1927.

Ulica pełna była robotników wracających z pracy lub dopiero wyruszających na swoją zmianę w fabryce, kiedy dorożka przejeżdżała przez Foksal rozchlapując błoto z kałuż. Konstanty z ciekawością zerkał na fronty mijanych kamienic, całkiem dobrze utrzymanych jak na przedmieścia miasta dość prowincjonalnego, mimo, że wojewódzkiego. Bronowice, zwane czasem żydowskim Kazimierzem, zupełnie nie przypominały swoich krakowskich odpowiedników. Robotnicze osiedle wyrosłe na drodze z Lublina do dworca kolejowego składało się głównie z piętrowych kamienic, w których żydowscy kupcy prowadzili swoje sklepy – tak przynajmniej było na reprezentacyjnym Foksalu. Jednak w miarę zbliżania się do miasta ich miejsce zaczęły zajmować fabryki i hale produkcyjne.

Konstanty wiedział, że Bronowice to przemysłowe serce Lublina. Gdyby tak nie było, jego pracodawca nie wysłałby go tu. Jego talenty właśnie w takich miejscach były najbardziej przydatne.

– Maszyny rolnicze? – zdziwił się jeszcze tydzień temu, kiedy przyjmował zlecenie. – Mogę wykraść plany lubelskich samolotów, prototypy nowoczesnych karabinów, patenty z dowolnego zakładu. A wysyłacie mnie do fabryki maszyn rolniczych?

– Jeśli pana ambicja na tym ucierpi, znajdziemy kogoś innego – odparł klient. – Zapewniam jednak, że rozwiązania z fabryki maszyn Wolskiego mają dla nas znaczną wartość, co przełoży się na wysokość pana wynagrodzenia.

Szpiegostwo przemysłowe schodzi na psy… Żeby w dwudziestym wieku wynajdywać koło czy inne chomąto! Jednak w tej branży nie ma miejsca na wybrzydzanie, a do śledzenia niewiernych mężów jako prywatny detektyw Konstanty nie miał zamiaru wracać.

Podobnie nie zamierzał pozostawać w Lublinie, czy też podlubelskich Bronowicach, dłużej niż było to konieczne. Kiedy tylko wysiadł na, bardzo ładnym zresztą, dworcu kolejowym, złapał dorożkę i kazał wieźć się do miejskiej łaźni, gdzie czekał na niego informator.